Weterynaria z perspektywy młodego lekarza weterynarii - Vetkompleksowo – serwis dla lekarzy weterynarii

Weterynaria z perspektywy młodego lekarza weterynarii

Rozmowa Karoliny Brodziak – założycielki Vethink Academy – z lek. wet. Jakubem Jasiakiem – tegorocznym absolwentem Wydziału Medycyny Weterynaryjnej UWM w Olsztynie

fot. archiwum firmy Vethink

Karolina Brodziak – z branżą weterynaryjną jest związana od 25 lat. Jej miarą sukcesu jest dobro całej organizacji, a myślą przewodnią „Największą wartością jest człowiek”. Zarządzanie opiera głównie na zdolności do współpracy z innymi ludźmi, słuchaniu ich i motywowaniu.

Jako propagator szerzenia wiedzy i ciągłego rozwoju zainicjowała wiele inspirujących projektów łączących lekarzy weterynarii i biznes. Dzięki temu zauważyła ogromną potrzebę edukacji i szerzenia wiedzy, która realnie wpłynie na dobrostan ludzi związanych branżą weterynaryjną i tak powstało Vethink Academy.

fot. archiwum J. Jasiaka

Lek. wet. Jakub Jasiak – w 2023 roku uzyskał tytuł lekarza weterynarii na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Jego głównym kierunkiem rozwoju jest anestezjologia.

Pasję do weterynarii łączy się z zainteresowaniem marketingiem, który chce wykorzystać m.in. do promowania dobrych praktyk weterynaryjnych.

W pracy klinicysty zajmuje się interną psów oraz kotów. Poza pracą koneser kina oraz miłośnik dobrej kuchni.

K.B.: Miałam przyjemność poznać Cię, kiedy byłeś jeszcze w trakcie studiów, wtedy jako delegat RWSS WMW UWM (Rady Wydziałowej Samorządu Studenckiego Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie) byłeś mocno zaangażowany w badanie kondycji psychicznej studentów. Dlaczego zainteresowałeś się tematyką związaną z dobrostanem studentów weterynarii?

J.J.: Zawsze mocno rezonowała we mnie potrzeba silnych społeczności, solidarności grupowej. Od samego początku studiów angażowałem się w pracę samorządową, by mieć realny wpływ na polepszanie jakości studenckiego życia. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że studia weterynaryjne w Polsce mają wiele „murów” nie do przeskoczenia.

Jedną z największych trudności jest całkowite zmarginalizowanie potrzeb zdrowia psychicznego całej branży weterynaryjnej. Bliżej końca mojego studiowania słyszałem już o wielu tragicznych historiach dotyczących odebrania sobie życia przez lekarzy i lekarki weterynarii, ale do tamtej pory nie przykładałem do tego większej wagi. Uważałem, że problem jest głównie osobisty, nie systemowy.

weterynaria
fot.istock.com

Wtedy życie odebrał sobie pewien znajomy z wydziału, a okoliczności jednoznacznie wskazywały na problemy związane z weterynarią. Było to dla naszej społeczności szokujące. Jeszcze bardziej zaskakujące okazały się swego rodzaju apatia i marazm ze strony długoletnich lekarzy weterynarii. Zabrakło dojrzałej reakcji, dyskusji, akcji prewencyjnej – z perspektywy czasu nie winię ich za to, dla nich to „chleb powszedni” tego zawodu i nie dostrzegali niczego nadzwyczajnego w kolejnym przypadku samobójstwa. Można jedynie zadać sobie pytanie, czy nie nadszedł czas, by to zmienić.

W świetle tych wydarzeń stworzyliśmy ankietę dot. komfortu psychicznego wśród studentów WMW, aby dokładniej ocenić skalę problemów związanych z dobrostanem psychicznym młodych ludzi. Koniec końców to oni staną się przedstawicielami zawodu zaufania publicznego. Jak mają kompleksowo pomagać innym ludziom i społeczeństwu, jeśli sami są na granicy wołania o pomoc?

K.B.: Czyli biorąc pod uwagę przeprowadzoną przez Ciebie ankietę oraz obserwacje studentów z różnych uczelni w Polsce, możemy wywnioskować, że zasadne jest wprowadzenie dodatkowych przedmiotów w programie nauczania z zakresu kompetencji miękkich, jak np. radzenie sobie ze stresem czy lepsze zarządzanie własną energia i odpornością psychiczną w zawodzie lekarza weterynarii?

J.J.: Trzeba przyznać, że pokolenie „Zetek” jest o wiele bardziej świadome wagi pielęgnowania zdrowia psychicznego w życiu w porównaniu z pokoleniem rodzicielskim. Niestety, realia życia zmieniają się drastycznie szybko, porównajmy sobie, jak wyglądało funkcjonowanie na początku tysiąclecia, dziesięć lat temu i dzisiaj. To, co dla mojego ojca mogło być science-fiction za młodu, jest dla mnie dzisiaj już przestarzałą technologią. To samo zauważyć można w weterynarii, świat się zmienia, możliwości leczenia się powiększają, problemy epizootiologiczne są coraz groźniejsze, a „forma do wytłaczania” absolwentów pozostaje ta sama.

To, co powiem, to pieśń przyszłości. Ale wyobraźmy sobie: absolwentów wypuszczanych na rynek pracy z takim dodatkowym wachlarzem umiejętności (nie tak znowu wyłącznie „miękkich”), od pierwszego dnia pracy będą oni lepiej przygotowani do tworzenia lepszej jakości w ZLZ-ie – po prostu będą na bieżąco z międzynarodowymi badaniami nad dobrostanem psychicznym, rozsądnym zarządzaniem, mentoringiem. Przestaną być tylko niewygodnym „ciężarem” do nauczenia, monitorowania. Zaoferują sobą realną wartość dodaną do firmy.

Ale w celu urzeczywistnienia takich wizji trzeba od początku studiów stworzyć środowisko do lepszego kierowania swoją sferą psychiczną – zarówno od strony branżowej/weterynaryjnej, jak i po prostu ludzkiej, życiowej. Techniki zarządzania czasem, kierowanie karierą, podstawy psychologii to coś, co każdy ambitny lekarz weterynarii i tak w końcu będzie musiał poznać, dlaczego mu w tym nie pomóc wcześniej? Absolwent po ściągnięciu togi i biretu z absolutorium nie zawsze trafi do przyjaznego, nastawionego na rozwój miejsca. „Tu się tak robi”, „tak tutaj pracujemy” i zapał do zmieniania świata oraz jakości świadczonych usług szybko gaśnie. Czemu nie stworzyć środowiska, w którym to nie kliniczna wiedza nabyta na studiach realnie pomaga i pracodawcy, i pracownikowi?

K.B.: Czy uważasz, że Twoi rówieśnicy, idąc na weterynarię, mają świadomość tego, jak wygląda program studiów i dalsza praca w tym zawodzie? Od władz uczelnianych wiem, że coraz więcej studentów korzysta ze zwolnień lekarskich, np. w celu uniknięcia zajęć w rzeźni. Czy uważasz, że studenci składający podanie na studia wiedzą, co ich czeka?

J.J.: Zdecydowanie nie wiedzą. Nasz zawód jest wręcz komicznie idealizowany w szerszej świadomości społecznej, a studenci stosunkowo późno odkrywają jego realia. Nie muszę chyba wspominać, że jest to źródło frustracji i zagubienia wielu młodych ludzi, a pojawia się najczęściej, jak już przetrwają te kilka lat żmudnej nauki. Zawsze szokiem są pierwsze praktyki kliniczne i kontrast pomiędzy wyobrażeniem uczelnianym a żywą praktyką. Dla wielu to doświadczenie to wiatr w żagle, dla wielu to początek myśli o zmianie planów życiowych.

Niedociągnięć jest wiele, a zamiast problemy nazwać i pomyśleć nad ich systemowym rozstrzygnięciem, to tworzymy coraz więcej wydziałów weterynaryjnych powielających te same błędy i schematy z czasów, gdy weterynaria w Polsce wyglądała inaczej. To z jednej strony smutne, a z drugiej zakrawa o żart, że o istnieniu Inspekcji Weterynaryjnej studenci nierzadko po raz pierwszy dowiadują się wtedy, kiedy muszą wykonać tam praktyki. Podobnie wielu maturzystom wydaje się, że weterynaria to tylko kontakt ze zwierzęciem, a z ludźmi to w sumie niezbyt chcą współpracować. Nie demonizowałbym jednak samych nastolatków wchodzących w progi uczelni, są tylko wytworem i odzwierciedleniem ducha czasów. Powinni zostać dobrze poinstruowani i pokierowani przez lekarzy z dłuższym stażem, a nie być obiektem ich szykan. Bez komentarza zostawię mizoginistyczne dąsy o feminizacji zawodu.

Wrzucenie świeżo upieczonego studenta na głęboką wodę i zalanie go ogromem wiedzy do przyswojenia oraz wymaganiami, które trzeba spełnić, by w ogóle zostać dopuszczonym do pierwszej sesji egzaminacyjnej, to mocne wyjście ze strefy komfortu. Efekt jest przewidywalny – bardzo duża selekcja i ciągłe poczucie ryzyka porażki (często pozostające do końca studiów). Dodajmy do tego wszechobecne bon moty o wyświechtanym wydźwięku „kiedyś było inaczej, kiedyś było lepiej, dzisiejsi studenci są roszczeniowi” itp. Wszystko oczywiście jest tłumaczone „prestiżem zawodu” i „trudnymi studiami”, ale czy na pewno pierwszą kompetencją społeczną, której samoistnie się uczymy na studiach, musi być normalizacja życia w ciągłym stresie? Żaden z absolwentów nie zgodzi się z powtarzanym jak mantra stwierdzeniem, że studia muszą być stresujące, bo przyuczają do stresującego zawodu.

K.B.: W jaki sposób w takim razie wg Ciebie można lepiej uświadamiać osobom wybierającym te studia, co ich czeka na takim kierunku? Tak, żeby wiedzieli, na co się piszą (rzeźnia, sekcje, wypadki z udziałem zwierząt).

J.J.: W teorii te wszystkie informacje są półgębkiem przekazywane podczas rekrutacji. W praktyce jest to ogromna branża z ogromną odpowiedzialnością i nierealne jest, by 18-latek przed maturą był tego świadom. „Co za ponury absurd, żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem”, jak to zgrabnie ujął Marek Koterski w swoim Dniu świra. Wspaniale by było mieć swojego mentora z doświadczeniem od początku drogi, ale relacja mentor – mentee dopiero powoli rozkwita w naszym kraju. Skłamię, jeśli powiem, że jedne kilkudniowe praktyki w lecznicy w trakcie liceum pokażą zainteresowanemu realia pracy (w co wierzy sporo kandydatów), a dobrowolne praktyki w Inspekcji podczas wakacje brzmią egzotycznie pewnie nie tylko dla mnie (jeśli już przyjmiemy, że wiemy o istnieniu IW).

Droga każdego kandydata jest kręta i personalna, okres dorastania zawsze jest burzliwy, pozostaje mi tylko zachęcać do wychodzenia ze swojej bańki informacyjnej i poszerzania horyzontów. Z poleceń – w tym roku Wydawnictwo Czarne wypuściło cykl reportaży Bartka Sabeli pt. Wędrówka tusz. Jest to zapis dziesiątek rozmów pokazujących mnogość perspektyw chowu i hodowli zwierząt w Polsce – hodowców, pracowników ferm, lekarzy weterynarii, aktywistów działających na rzecz praw zwierząt. Bez rozpalania emocji, bez epatowania okrucieństwem, na bazie pism branży i raportów GUS-u rzetelnie opowiada o miejscu zwierząt w Polsce. Dla osób całkowicie „nieumoczonych” weterynarią jest to dobra lektura na start.

weterynaria
fot.istock.com
K.B.: W tym roku uzyskałeś dyplom i tym samym rozpocząłeś swoją pracę kliniczną. Ponadto w „wolnym” czasie wspierasz Vethink Academy w tworzeniu projektów edukacyjnych – z czego się ogromnie cieszę. Czy po tych kilku miesiącach pracy klinicznej jesteś w stanie powiedzieć, co jest dla Ciebie obecnie największym wyzwaniem lub obszarem do „zaopiekowania”?

J.J.: Jeżeli czyta mnie w tym momencie jakikolwiek student – wiedz, że życie po studiach jest nieporównywalnie ciekawsze i bardziej satysfakcjonujące niż to na studiach. I owszem, przy pierwszym „beznadziejnym” przypadku czy porażce zapał się studzi, ale to nie powinien być hamulec dla Twojego rozwoju – wręcz przeciwnie, motor do poszerzania swojej wiedzy i umiejętności. Studia mają być tylko fundamentem dla konstrukcji, jaką wybudujesz – tylko od Ciebie zależy, co to będzie. Na pewno wyfrunięcie z uczelnianego gniazda to duża zmiana otoczenia dla absolwenta. Wielu z nich nie wraca w rodzinne strony, tylko jedzie tam, gdzie ma szansę na rozwój. Każda placówka rządzi się swoimi prawami i wyborami, zarówno klinicznymi, jak i biznesowymi.

Może i absolwenci są dobrze przystosowani merytorycznie do pracy, ale całkowicie brakuje im praktyki. I nie chodzi mi tylko o umiejętności takie jak m.in. zakładanie wenflonów, ale bardziej o delegowanie zadań, zarządzanie stresem, współpracę w zespole, dbanie o relacje w firmie i z klientelą/kontrahentami/petentami. Nie ma co się oszukiwać, przy takiej liczbie wypuszczanych absolwentów nie każdy zostanie stereotypowym internistą, nie każdy będzie przyjmował pacjentów, a nauka umiejętności miękkich (niezbędnych w każdej formie pracy weterynaryjnej) kuleje w polskich warunkach. Wydziały powoli implementują zajęcia z komunikacji klinicznej i skupiają się nie tylko na tym wymiarze studiów weterynaryjnych, co jest dużym krokiem do przodu.

K.B.: Czego się najbardziej obawiasz w kontekście pracy w gabinecie weterynaryjnym?

J.J.: Zawsze na początku towarzyszy strach, że można było zrobić coś lepiej, zaproponować coś lepszego, pomóc szybciej. Nienadążanie za nowościami w sztuce czy popełnianie gaf również jest dużym stresorem. Nasz wewnętrzny światek jest mały, nietrudno stracić poważanie, ośmieszyć się. Najbardziej chyba boję się widma konformizmu – nigdy nie chciałbym stać się praktykiem, który dla własnej wygody nie rozwija się, nie dokształca. Trudno mi również w tym momencie wyobrazić sobie poszerzenie rodziny o potomka. Dopiero uczę się mądrze dysponować czasem wolnym po pracy i na ten moment jest dla mnie zagadką, jak połączyć aktywny udział w wychowaniu dziecka z aktywnym rozwojem branżowym. Nietrudno stać się nieobecnym rodzicem w tym zawodzie, a tego chciałbym uniknąć. I tak jestem na uprzywilejowanej pozycji – to nie ja będę chodził przez 9 miesięcy z dodatkowym pasażerem i nie zniknę na dłuższy czas z rynku pracy.

K.B.: Pisałeś niedawno artykuł o FOMO (ang. fear of missing out) i mówisz o potrzebie ciągłego dokształcania się, więc zapytam, skąd głównie czerpiesz inspiracje i wiedzę jako młody lekarz weterynarii?

J.J.: Mam ten przywilej, że trafiłem do naprawdę zgranego teamu z mądrymi ludźmi. Motywują mnie do dalszego rozwoju, by kiedyś im dorównać. Ale przeskok wiedzy między aulą wykładową a gabinetem jest naprawdę duży. Osiągnięcie dyplomu dzisiaj to tak naprawdę zaledwie przepustka do dalszych kongresów, seminariów, szkoleń. Fachowa literatura ratuje życie (dosłownie i w przenośni), ale wiedza dezaktualizuje się i aktualizuje w szaleńczym tempie, a dodatkowo wciąż niezbyt często jest dostępna w języku polskim.

Pomijam fakt efektywności terapii w zależności od tego, co jest dostępne w magazynach hurtowni. Dostępność do nauki, badań, nowych wytycznych jest coraz lepsza, ale wciąż kuleje. Mimo wszystkich niesnasek nasze grono jest całkiem solidarne, w trakcie studiów śmialiśmy się z powiedzonek o „konkurencji na rynku pracy”. Realia są takie, że w razie potrzeby można liczyć na pomoc specjalistów z drugiego krańca kraju, czasem kontynentu. Dobre słowo od znajomych też jest nieocenione, jestem wdzięczny za każdy komentarz, uwagę czy dodanie otuchy, ostatecznie wszyscy gramy do tej samej bramki i powoli ta myśl zaczyna docierać do wszystkich, starych i młodych stażem.

K.B.: Czy mógłbyś pokrótce przedstawić wyniki tych badań?

J.J.: Nasza ankieta miała 470 respondentów, frekwencja ogólna wśród roczników wynosiła 40-65%, więc mamy całkiem obiektywny i przekrojowy wgląd w wyniki. Powiedzieć, że były zaskakujące, to jakby nic nie powiedzieć – na pytanie „Jak oceniasz swój stan zdrowia psychicznego” średnia w skali dziesięciopunktowej wyniosła 5,09, z ewidentną tendencją spadkową na starszych latach. Na pytanie „Jak duży wpływ na Twoje zdrowie psychiczne ma uczelnia” studenci I roku wystawili noty na poziomie 7,25/10, a z roku na rok były one coraz wyższe kończąc na VI roku, który ocenił ten wpływ na poziomie 8,21/10. Ogólna tendencja: im dłużej studiujesz, tym gorzej się czujesz. Ponad 54% ankietowanych korzystało kiedykolwiek z konsultacji psychologicznej, co uważam za ważny sygnał dla władz uczelni, samorządów. Za pozytywną zmianę generacyjną uważam to, że zaledwie 6% ankietowanych sądzi, że korzystanie z konsultacji psychologicznej i psychiatrycznej jest powodem do wstydu.

K.B.: Czego Twoim zdaniem najbardziej potrzebują młodzi lekarze weterynarii od przełożonych i starszych kolegów/koleżanek po fachu, będąc na początku swojej ścieżki zawodowej?

J.J.: Racjonalnego podejścia. To oczywiste, że bez nabycia wewnętrznego szkolenia/know-how nie będziemy w sposób satysfakcjonujący wykonywać swoich zadań. W utrzymaniu work-life balance jest coraz lepiej, ale wciąż słyszę anegdoty o telefonach od szefostwa w niedzielę z prośbą o pilne przyjęcie pacjenta, bo bez pomocy umrze. Taki szantaż szybko potrafi na starcie zgasić iskierkę pasji w młodym lekarzu i zamienić go w cynicznego mruka. Samoświadomość pracodawcy też jest ważna. Pracoholizm to nie hobby, a problem. Młode pokolenie w dużej mierze było widzami seansu pt. Wypruwam sobie żyły 12 h dziennie dla dobra mojego dziecka w strefie VIP i jakimś dziwnym trafem w niewielu przypadkach się udało. Dobry, wspierający mentor, który pamięta swoje pierwsze nieporadne kroki w pracy i jest w stanie na ich podstawie pomóc młodym adeptom sztuki, jest nieoceniony dla początkującego lekarza.

K.B.: Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów, szczęścia i satysfakcji na dalszej drodze zawodowej – oczywiście według Twojej osobistej definicji sukcesu, szczęścia i satysfakcji.

J.J.: Dziękuję za miłe życzenia! Tego samego życzę wszystkim czytającym te słowa, to była przyjemność uczestniczyć w tym wywiadzie.

Znajdź swoją kategorię

2626 praktycznych artykułów - 324 ekspertów - 22 kategorii tematycznych

Weterynaria w Terenie

Poznaj nasze serwisy

Nasze strony wykorzystują pliki cookies. Korzystanie z naszych stron internetowych bez zmiany ustawień przeglądarki dotyczących plików cookies oznacza, że zgadzacie się Państwo na umieszczenie ich w Państwa urządzeniu końcowym. Więcej szczegółów w Polityce prywatności.