Chcę być głosem zwierząt, a często ich los jest taki, że nie da się przebierać w słowach – lek. wet. Przemysław Łuczak - Vetkompleksowo – serwis dla lekarzy weterynarii

Chcę być głosem zwierząt, a często ich los jest taki, że nie da się przebierać w słowach – lek. wet. Przemysław Łuczak

Czy spotkał się Pan kiedyś z negatywnym odbiorem Państwa twórczości?

O bo to raz! Przerabiałem już chyba wszystko, od elaboratów na swój temat, po krótkie inwektywy rzucane w moją stronę. Raz nawet koleżanka z branży, która prowadziła jakieś szkolenie o social mediach, wymieniła mój fanpage jako przykład na to, jak nie należy prowadzić fanpage’a weterynaryjnego, co bardzo mocno mnie rozbawiło. Nad konstruktywną krytyką zawsze się pochylę, jeśli chodzi o hejt, traktuję go na różne sposoby. Po pierwsze, zdaje sobie z tego sprawę, że jest to pewien wyznacznik popularności i tego, że coś się w życiu udało. Jak nie mamy hejterów, to znaczy, że nic nie robimy, że jesteśmy ludziom obojętni. Jeśli jednak hejt urasta do dużych rozmiarów i zaczyna się nagonka, to walczę już wtedy na polu prawnym, bo o swoje dobre imię trzeba dbać. To też jest pewien problem i temat rzeka w naszej branży, kiepsko radzimy sobie zarówno z hejtem, jak i z krytyką naszych działań.

Ostatnio szukał Pan też odpowiedzi na pytanie – gdzie zaczyna się lekarz? Czy czuje Pan, że zawód lekarza weterynarii jest w Polsce doceniany?

Lekarz weterynarii obecnie budzi bardzo skrajne emocje – od wspaniałych i dzielnych gladiatorów w walce o dobro twych zwierząt, po chciwych konowałów na usługach bigpharmy. Kochają nas i nienawidzą. Z roku na rok jest lepiej, ale to jeszcze nie to, jak chciałbym, by postrzegany był nasz zawód. Smutne jest to, że wielu z nas nie docenia siebie i swojego zawodu. Weterynaria jednak przechodzi rewolucje i zmiany – myślę, że za dobrą usługą pojawią się dobre i życzliwe oceny.

Bierze Pan udział w projekcie Vethink. Czego on dotyczy i jak jest Pan rola w jego współtworzeniu?

To projekt, do którego wszedłem od razu i bez większych pytań. Szkolenia, warsztaty, konsultacje dla lekarzy weterynarii z umiejętności miękkich, radzenia sobie ze stresem, marketing – tak! To jest to! Brakowało tego na naszym rynku, a możliwość bycia częścią takiego projektu jest dla mnie na serio super! Jestem jednym z trenerów Vethink, gdzie tym razem wykorzystuję swoją wiedzę z psychologii, kreowania marki osobistej i social mediów, by pomóc innym lekarzom odnaleźć się w tym wszystkim i pomóc im nabyć umiejętności, o których sami nie wiedzą, jak bardzo są im potrzebne. Vethink ma naprawdę wielkie plany, o których na razie nie mogę się wypowiadać, ale wykraczające poza schemat zwykłej firmy szkoleniowej – i ja chce tworzyć tę historię. 

Do Pana rodziny dołączyła jakiś czas temu przecudnej urody Freya. Czy to prawda, że była to miłość od pierwszego wejrzenia?

Ja od zawsze chciałem mieć amstaffa, tylko tę decyzję odkładałem ją i odkładałem na później, aż moja kochana Ania postawiła sprawę jasno, że czas na psa i już. Padło na Freyę. Miks amstaffa i pit bulla, oczywiście z fundacji. Freya to jest największy pieszczoch na świecie, wypełniony po brzegi miłością do świata i innych. Odczarowuje obraz „psa mordercy”, bo jedyne co zamordowała, to dwie pary moich klapek. Warto jest zawsze przypominać, że AST nie były pierwotnie rasą do walk, a sprawdzały się idealnie jako psie nianie do dzieci. 
Co ciekawe, byłem za tym, żeby najpierw w rodzinie pojawiło się dziecko, a dopiero potem pies. Tak się złożyło, że przyjechaliśmy do Gdańska z Freyą o 4:00 rano, a po pracy o 22:00 tego samego dnia dowiedziałem się, że zostanę tatą. W pewnym sensie więc wyszło na moje. 

Gratulacje! W grudniu został Pan tatą Olka. Jak znaczące zmiany w Pana życiu spowodowało wejście w tą nową, życiową rolę?

Jest dziwnie, ale bardzo fajnie. Nagle w życiu pojawił się nowy jego sens. Wymaga to pewnej reorganizacji, ale ja akurat jestem mistrzem planowania i organizacji czasu. Jestem pełen obaw, bo wszystko, co robię, staram się robić najlepiej jak potrafię, więc skoro zostałem tatą – to chciałbym być tym najlepszym. Najważniejsze jednak, by nie zawieść jego, być przy nim i go wspierać i żyć tak, by mógł mówić z dumą, że jestem jego tatą. 

Kim jest EgzooVet po godzinach? Jakie pasje realizuje Pan, gdy opuszcza mury gabinetu?

Tych murów, które opuszcza Egzoovet, jest dużo więcej, bo jest etat jako lekarz w Trójmiejskiej Klinice Weterynaryjnej, to własna firma szkoleniowa, cała moja „blogosfera”, YouTube, studia, fundacja. Czasem brakuje doby, żeby móc się wydostać. Gdy to się jednak udaje, to spędzam czas z moją partnerką, psiakiem – i obecnie synkiem Oleczkiem. Moje prywatne pasje są dwie: bieganie, bo mogę się wyciszyć. Zakładam słuchawki i biegnę, nie ma mnie dla nikogo. Mijam ludzi, ale oni nic ode mnie nie chcą, nie mają do mnie żadnych spraw – jestem wolny. Druga to oczywiście sporty walki.

Czasem jest to boks tajski, czasem brazylijskie jiu jitsu, ale głównie MMA. Pozwala mi to spuścić napięcie i nagromadzone złe emocje w kontrolowanych warunkach maty i starcia z przeciwnikiem. Wracam wtedy do domu poobijany, następnego dnia czasem ledwo chodzę, ale sprawia mi to radość, odpręża głowę. Od niedawna zacząłem pisać książkę, to też odcina mnie na chwilę od tego, co dzieje się wokół. 

Czego już dziś możemy życzyć Panu na kolejne lata działania, nie tylko w życiu zawodowym?

Żebym wszystkie projekty dociągnął do końca, żeby mój zapał nigdy nie zgasł i żebym wreszcie wydał tę książkę. Żebym nigdy nie zapomniał, po co robię to wszystko, i żeby to nie była tylko energia puszczona w przestrzeń, ale cegiełka w lepszym świecie dla zwierząt, nas – lekarzy, lekarek i moich najbliższych.

Rozmawiała: Monika Mańka

Weterynaria w Terenie

Poznaj nasze serwisy