Chcę być głosem zwierząt, a często ich los jest taki, że nie da się przebierać w słowach – lek. wet. Przemysław Łuczak - Vetkompleksowo – serwis dla lekarzy weterynarii

Chcę być głosem zwierząt, a często ich los jest taki, że nie da się przebierać w słowach – lek. wet. Przemysław Łuczak

Nawiązując do innych Pana zainteresowań i sukcesów życiowych, już za kilka miesięcy zostanie Pan magistrem psychologii. Co dała Panu ta dodatkowa droga rozwoju osobistego?

Na pewno świadomość tego, co dzieje się ze mną, z kolegami i koleżankami po fachu i z naszym środowiskiem. Zaniedbujemy swoje zdrowie psychiczne, zapominamy o tym, bo pracujemy z pacjentem, w przypadku którego ten aspekt nie jest najważniejszy – inaczej jest w naszym wypadku, psychika jest bardzo istotna. Psychologia pozwala mi poznać wiele nowych obszarów, które przenikają do codziennej pracy lekarza, a są niezauważalne, jeśli nie wiemy, czego szukać. Manipulacje klientów, wypalenie zawodowe, przewlekły stres, pracoholizm, zaburzenia zdrowia psychicznego – to przecież nasza codzienność, na którą nie zwracamy uwagi. Jak już powiedziałem wcześniej – sami nie potrafimy za bardzo rozmawiać z drugą osobą, nie wiemy, jak rozgryźć klienta, jak sprawić, by nie wszedł nam na głowę. Myślę, że nasze problemy pochodzą po równo – z zewnątrz, jak i z wewnątrz nas samych.

Wspomniał Pan w ramach poprzedniego wywiadu, że po skończeniu studiów chciałby pomagać swoim koleżankom i kolegom w radzeniu sobie z problemami psychicznymi. Czy nadal myśli Pan o takim przekuciu wiedzy w praktykę?

Na pewno terapeutą nie zostanę, bo nie miałbym na to fizycznie już czasu. Chciałbym jednak informować, jak sobie radzić do pewnego stopnia samemu, jak nie doprowadzić do tego, by została już tylko pomoc terapeuty. Oprócz tego chciałbym szkolić z umiejętności miękkich, aby codzienna praca nie była walką o przetrwanie, a w miarę zdrowym środowiskiem. Jest tutaj tyle pracy, że sam nie dam rady, to pewne, ale wierzę, że będę w stanie stworzyć pewien trend, że znajdę naśladowców w tej materii, że zwrócę uwagę na problem, a pojawi się 10 innych osób, które na ten problem znajdą rozwiązanie. Przestańmy tylko dbać o pacjentów – zacznijmy w równym stopniu dbać o siebie.

Kto zrozumie lepiej lekarza weterynarii niż drugi lekarz. Czy i jak podnoszenie świadomości na temat chorób psychicznych i ich długofalowych konsekwencji wpływa na lekarzy weterynarii? Czy nadal tkwi w nas przeświadczenie, że pozostajemy pozostawieni sami sobie, a szukanie pomocy jest skazą na wizerunku?

No właśnie, nie zawsze tak jest do końca. Dalej w naszym, wydawałoby się inteligentnym i zdrowo myślącym środowisku, istnieje przekonanie, że depresja i wypalenie zawodowe to fanaberie i wymysły, a mobbing to nieszkodliwe hartowanie charakterów. Świadomość w naszej branży uważam obecnie za nikłą, ale z tendencją wzrostową z każdym rokiem, bo młodzi ludzie dostrzegają, że bycie maszyną, że ciągła pogoń oraz ten galaktyczny wyścig to ściema i robienie sobie krzywdy. Smucą mnie głosy kolegów i koleżanek, którzy mówią już publicznie o swojej depresji, ale znajduję w tym powód do radości, bo o tym mówią.

Nie wstydzą się, bo to już nie jest powód do wstydu. Trzeba powiedzieć sobie jasno – problemy psychiczne były, są i jeszcze długo będą. Terapia, często połączona z lekami, to nie jest powód ani do wstydu, ani do dumy – to po prostu problem, ale na szczęście taki, który jeśli rozpoznany – leczy się na ogół z dobrymi skutkami. Nie świadczy to o słabości. Jestem lekarzem, który również mierzył się z depresją, w pewnym momencie życie przygniotło mnie za bardzo. Nie wynikało to z tego, że byłem słaby, leniwy czy coś sobie wymyśliłem. Po prostu w pewnym momencie było już tego złego za dużo. Wylało się. Byli przy mnie najbliżsi, była rodzina i przyjaciele, były terapie i się podniosłem. Nikt nie oceniał, wspierali. Miałem to szczęście. Niektórzy tego szczęścia nie mają, a czasem wystarczy nawet mała pomoc. 

Nadchodzi zmiana pokoleniowa, a lekarz weterynarii przestaje być etatowym człowiekiem z tytanu, jednak zachowanie życiowej równowagi sprawia nadal wielu osobom trudność. Co mogłoby im pomóc w wyrwaniu się z spirali oczekiwań i obciążeń, jakie nakłada na nich społeczeństwo, klienci, branża?

Myślę, że to oni przekują branżę na nowo. Pracodawca, który nie rozumie swoich pracowników, po prostu ich mieć nie będzie. Rynek obecnie tylko nieznacznie, z racji pandemii i wojny, przechylił się w kierunku rynku pracodawcy, zaraz znów będzie rynkiem pracownika i branża będzie musiała się dostosować. Świat stał się również dużo mniejszy – więc młody lekarz wchodzący na rynek, jeśli nie znajdzie na nim nic satysfakcjonującego, to po prostu wyjdzie tam, gdzie satysfakcję odnajdzie. Prawda jest też taka, że ten człowiek z tytanu to jest mit, który, tak jak został zbudowany na niepewnych przesłankach i mrzonkach, tak i umrze. Nowy obraz lekarza to specjalista, dla którego czas jest najcenniejszym zasobem, chce gromadzić wrażenia i doznania, a nie tylko karmić się pracą i doświadczeniem.

Społeczeństwo też to zrozumie, bo weterynaria to nie jest oddzielny świat, tylko fragment tego jednego, który cały czas ulega zmianom. Suma wszystkich stresów pozostanie ta sama, bo teraz to klient dokręca śrubę – nie jest już nieświadomym właścicielem, który zadowoli się tym, co mu dadzą. Teraz chce pełnej diagnostyki, najwyższej jakości usługi, wysokiej kultury obsługi i chce mieć to tu i teraz. 

W swoich mediach społecznościowych wychodzi Pan naprzeciw trudnej, wymagającej i często kontrowersyjnej tematyce. Występuje Pan przeciwko pseudohodowlom, mówi o pozytywach i zagrożeniach w pracy lekarzy weterynarii, szuka odpowiedzi na pytania, które zadaje sobie niejedna osoba dyżurująca w gabinecie. Jak powstają pomysły na wpisy, swoją drogą bardzo kreatywne i obrazowe, które pojawiają się na Pana profilach?

Najwidoczniej chyba mam talent do przelewania swoich myśli. Piszę o tematach niewygodnych, czasem dość ostrym językiem – nie boję się tego. Tak po prostu myślę. Spełniam misję, którą uważam, że spełniać powinienem. Posiadam wiedzę, to się nią dzielę, i tu nie chodzi o wiedzę stricte weterynaryjną. Wiem, co te zwierzęta boli, wiem, jak potrafią cierpieć – chcę być głosem zwierząt, a często ich los jest taki, że nie da się przebierać w słowach. To jak z wyciśnięciem gruczołów u pieska – może nie każdemu się spodoba, może nie będzie pachnieć za pięknie – ale przynosi zwierzakom ulgę (uśmiech). Pomysły pojawiają się na bieżąco, czasem wpadnie do ręki jakiś artykuł, informacja prasowa, czasem ktoś z zewnątrz napisze, czy mógłbym poruszyć daną kwestię, „bo jestem specjalistą”. Siadam i piszę. Moje teksty powstają, że tak powiem, ciągiem. Siadam, piszę i publikuję, ewentualnie przejrzę, czy nie ma błędów ortograficznych. 

Weterynaria w Terenie

Poznaj nasze serwisy