W stałym kontakcie z terenem ‒ rozmowa z prof. dr. hab. Krzysztofem Tomczukiem - Vetkompleksowo – serwis dla lekarzy weterynarii

W stałym kontakcie z terenem ‒ rozmowa z prof. dr. hab. Krzysztofem Tomczukiem

Krzysztof Tomczuk
fot. Sz. Mandziarz
Prof. dr hab. Krzysztof Tomczuk jest cenionym wykładowcą oraz kierownikiem Zakładu Parazytologii i Chorób Inwazyjnych, na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie, autorem licznych publikacji naukowych i popularnonaukowych drukowanych w polskich i zagranicznych czasopismach. Od lat z sukcesem kształci nowe pokolenia lekarzy weterynarii.

Od zawsze wiedział Pan, że zostanie lekarzem, czy decyzja pojawiła się spontanicznie?

Wybór mojej ścieżki zawodowej, wybór kierunku studiów, zawdzięczam osobom, które spotkałem w swojej młodości. Niewątpliwie rozbudzenie zainteresowań biologicznych zawdzięczam mojej pani profesor Stanisławie Krakówko w Liceum Ogólnokształcącym w Ciechanowcu, na moim rodzinnym Podlasiu. Drugą osobą, która miała wpływ na decyzję o podjęciu studiów weterynaryjnych, był miejscowy lekarz weterynarii ś.p. dr Jan Bondarenko, cieszący się wyjątkowym szacunkiem i uznaniem okolicznych rolników, wielki społecznik, współtwórca Muzeum Weterynarii w ramach Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu, w którego Radzie Naukowej mam zaszczyt obecnie zasiadać. Wychowując się w środowisku wiejskim, dorastając i pracując w gospodarstwie rodziców, od dziecka miałem kontakt ze zwierzętami, a jako nastolatek obserwowałem z podziwem jego pracę. Dziś mogę powiedzieć, że był moim mentorem w tym zawodzie, wzorem dla nowych pokoleń lekarzy weterynarii.

Rozpoczynając studia, myślał Pan o tym, że kiedyś stanie Pan po drugiej stronie i będzie uczył? Jak zaczęła się Pana kariera naukowa?

Oczywiście, że nie. Jak już wspomniałem, byłem pod wrażeniem działań klinicznych i weterynarii terenowej. Chociaż z perspektywy czasu mogę przyznać, że praca badawcza też była dla mnie bardzo interesującym wyzwaniem. Pierwszą pracę doświadczalną, która miała cechy pracy naukowej, zaplanowałem i wykonałem w ramach olimpiady biologicznej w III klasie szkoły średniej. Być może to był ten drzemiący pierwiastek, który spowodował, że już po studiach podczas końcowego etapu służby wojskowej, gdy znalazłem ogłoszenie o rozpisanym konkursie na stanowisko asystenta w Zakładzie Parazytologii i Chorób Inwazyjnych na swoim Macierzystym Wydziale, zdecydowałem się do niego przystąpić. Na rozmowę konkursową poszedłem w mundurze podchorążego. W Zakładzie Parazytologii spotkałem się z bardzo ciepłym przyjęciem zarówno ze strony kierownika prof. Jerzego Lecha Gundłacha, jak i ówczesnego dr., późniejszego prof. Andrzeja Sadzikowskiego, a także pracowników inżynieryjno-technicznych. W tym niemalże „rodzinnym” gronie i bardzo przyjaznej atmosferze zaczęła się moja praca naukowa.

Jak to się stało, ze wybór w zakresie specjalizacji padł na duże zwierzęta?

Nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że moje zainteresowania badawcze dotyczą wyłącznie parazytologii dużych zwierząt. Ostatnio rzeczywiście więcej moich działań koncentruje się wokół zwierząt gospodarskich i koni, ale wcześniej wiele tematów badawczych dotyczyło aktualnych problemów pasożytniczych zwierząt mięsożernych, w tym inwazji zoonotycznych. Od czasu osiągnięcia statusu samodzielnego pracownika naukowego planowanie badań opieram na obserwacji aktualnych problemów inwazjologicznych określonych gatunków zwierząt. Śledząc światową literaturę parazytologiczną, a także mając doświadczenie w pracy terenowej – mieszkając na podlubelskiej wsi, prowadzę także gabinet weterynaryjny – praktyka dużych i małych zwierząt – dostrzegam nowe pojawiające się zagrożenia chorób inwazyjnych wynikające ze zmieniających się warunków prowadzenia stad, z obrotu zwierzętami, sposobu utrzymania oraz nowych uwarunkowań klimatyczno-środowiskowych.

Tematyka Pana prac – doktorskiej i habilitacyjnej – dotyczyła parazytologii, Czy od zawsze była ona w kręgu Pana najbliższych zainteresowań?

Jak wcześniej wspomniałem, od początku mojej pracy zawodowej związałem się z parazytologią. Praca terenowa przyszła dopiero później, gdy na początku lat 90. wraz żoną zdecydowaliśmy się zamieszkać pod miastem. Obecność lekarza weterynarii we wsi – nawet jeśli był on pracownikiem naukowym – wymusiła świadczenie pomocy okolicznym sąsiadom, co pociągnęło dalej rejestrację gabinetu weterynaryjnego. Kontakt z terenem, mimo że czasochłonny, dawał i daje mi inspirację do pracy naukowej. Jestem pracownikiem naukowym, który czuje i widzi parazytologię weterynaryjną w praktyce zarówno w odniesieniu do dużych, jak i małych zwierząt. Doświadczenie terenowe pozwala mi dostrzegać wszystkie aplikacyjne aspekty tej dziedziny wiedzy. W swoich wykładach często wykorzystuję to praktyczne doświadczenie lekarza weterynarii.

Biegunki u cieląt mogą mieć odmienny przebieg i różną etiologię. Dlaczego, pomimo tego, że temat ten wydaje się już tak dokładnie omówiony, przewlekłe biegunki u bydła są wciąż poważnym problemem diagnostycznym dla praktykujących lekarzy weterynarii?

Biegunka zarówno u cieląt, jak i bydła dorosłego oraz innych gatunków zwierząt nie jest w istocie sama w sobie chorobą, a jedynie objawem wskazującym na zaburzenia funkcjonowania różnych odcinków przewodu pokarmowego, o często bardzo zróżnicowanej etiologii. Wielorakość czynników, które owe zaburzenie wywołują, ich wzajemne korelacje nakładające się jednocześnie na zmieniającą się wrażliwość związaną z wiekiem i innymi stanami fizjologicznymi wymusza każdorazowo ich gruntowną analizę. Dodatkowym aspektem jest zwykle występowanie etiologicznego czynnika dominującego charakterystycznego dla wieku zwierzęcia, wyróżniającego się zmiennością występowania w różnych rozwiązaniach hodowlanych. Czynnikiem tym bardzo często, wbrew utartym stereotypom, jest różnorodny czynnik inwazyjny. Objawy biegunkowe powinny być szczególnie kontrolowane w stadach o dużym zagęszczeniu zwierząt, gdyż tam wywołują w szybkim tempie największe straty ekonomiczne.

Weterynaria w Terenie

Poznaj nasze serwisy