Nowoczesny rozród okiem praktyka – rozmowa z lek. wet. Sławomirem Koźmińskim - Vetkompleksowo – serwis dla lekarzy weterynarii

Nowoczesny rozród okiem praktyka – rozmowa z lek. wet. Sławomirem Koźmińskim

Sławomirem koźmińskim
ryc. archiwum S. Koźmińskiego
Rozmowa z lek. wet. Sławomirem Koźmińskim, absolwentem Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Jego specjalizacją jest rozród zwierząt. Wśród jego zainteresowań znajdują się także choroby zakaźne oraz chirurgia. Jak sam podkreśla, ważne jest dla niego stałe podnoszenie kwalifikacji do momentu stania się audytorem na fermach krów zarówno mlecznych, jak i mięsnych. W wolnych chwilach relaksuje się przy partii golfa lub na górskim stoku, jeżdżąc na snowboardzie.

Sterowanie rozrodem brzmi futurystycznie, mówi Pan jednak, że jest ono wykorzystywane już od 20 lat! Jak to się stało, że zainteresował się Pan właśnie tą metodą?

Problem sterowania rozrodem odnosi się do kwestii posiadania kontroli nad tym, co się w rozrodzie dzieje. W USA czy Australii jest ono stosowane od dawna. W Polsce na dobre (niektórzy) lekarze weterynarii przekonali się do pełnej synchronizacji po 2013 roku. Dużo zmieniła wizyta Andy’ego Skidmore’a i Jima Fergusona, którzy wytłumaczyli nam, czym jest PR. Rok później warsztaty w Polsce zrobili Paul Fricke i Richard Pursley. To otworzyło mam oczy. W następnych latach zobaczyliśmy, że rolnicy na całym świecie funkcjonują w ten sposób i właściwie jest to standardem dobrej praktyki produkcyjnej, sprawiła to m.in. wizyta na fermach w Amarillo w Teksasie.

Rozród to tematyka stale powtarzająca się w odniesieniu do stada i jego wydajności. Czy zmiana podejścia do leczenia krów jałowych jest konieczna?

Jest to zmiana, która musi nastąpić bezdyskusyjnie, jeżeli lekarz weterynarii chce zachować swoją pracę. Wynika to przede wszystkim z ekonomii. Działania lekarza weterynarii muszą być dla hodowcy opłacalne. Leczenie pojedynczych krów jałowych to przeszłość i często przyczyna wymiernych strat.

Czy w takim wypadku interweniowanie w organizm krowy z udziałem hormonów powinno być ostatecznością?

Absolutnie nie. W naszym kraju słowo hormon ma bardzo złą prasę. Często ze względu na ludzi, którzy kompletnie nie mają pojęcia, o czym mówią. W rozrodzie używamy w Europie hormonów peptydowych, których okresy półtrwania są szalenie krótkie. Krótko mówiąc – robią swoją robotę i znikają. Najczęściej karencja na nie wynosi zero dni. Hormony należy traktować jak każdy inny lek. Przesłaniem do ich stosowania powinna być analiza tego, co się w stadzie dzieje. Jeżeli względy ekonomiczne przemawiają za zainwestowaniem w profilaktykę hormonalną, to czemu tego nie robić.

Podawanie hormonów wymaga doświadczenia. Jakie rady mógłby Pan dać lekarzom weterynarii chcącym wdrożyć synchronizację w stadzie, którym się opiekują?

Przede wszystkim, żeby nie kombinowali ze zmienianiem ustalonych procedur. Wiem, że każdy, zwłaszcza młody lekarz, wie wszystko najlepiej, sam taki byłem, ale tu trzeba pamiętać, że nasze działania będą dotyczyć całego stada i będą wpływać na szalenie ważny aspekt, którym jest rozród. Jeżeli nie ma dobrego rozrodu − nie ma mleka, nie ma mleka − nie ma fermy.

Co z perspektywy doświadczonego lekarza weterynarii, praktyka tworzy właściwą praktykę rozrodową?

Po pierwsze powtarzalność. Każdego dnia trzeba starać się wykonać swoją pracę równie dobrze. Po drugie ludzie, z którymi człowiek pracuje. Często słyszę, że dany schemat w jednym miejscu działa, a w drugim nie. Często wynika to właśnie z różnic kadrowych. Człowiek w procedurach hormonalnych jest moim zdaniem czynnikiem krytycznym.

Weterynaria w Terenie

Poznaj nasze serwisy