#Vetlife – Nie zadzieraj z Weterynarzem

#Vetlife – Nie zadzieraj z Weterynarzem – wywiadu udzielił lek. wet. Łukasz Łebek

Lek. wet. Łukasz Łebek [Nie zadzieraj z Weterynarzem], niesamowita osobowość i świetny rozmówca, dlatego ten wywiad był czystą przyjemnością. Jak sam o sobie mówi, w 2013 udało mu się ukończyć Wydział Medycyny Weterynaryjnej SGGW w Warszawie. Nie bez problemów, ale o czasie. Na co dzień użera się z klientami w jednej z tarnogórskich przychodni weterynaryjnych. Uważa, że wykonywałby pracę marzeń, gdyby nie właściciele zwierząt. Uznaje dzieci za przyjemniejszych partnerów do rozmowy niż dorosłych. Broni się przed uczynieniem z pracy sensu istnienia. Spełnia się jako mąż i ojciec. Czasem napisze parę słów na blogu. Przypadkiem napisał dwie książki dla dzieci.

Spogląda Pan na tematy relacji z klientem oraz zdrowia zwierząt z zupełnie niespodziewanej dla odbiorcy strony. Skąd wziął się pomysł na taki sposób prowadzenia dialogu z swoimi czytelnikami?

Łukasz Łebek: Pracując z ludźmi, doszedłem do dwóch wniosków: 1) większość napięć i niepowodzeń na linii lekarz – opiekun wynika z niedogadanie się, 2) wiele rzeczy, które nas, lekarzy weterynarii, tak denerwują u klientów, zwykle nie ma podłoża w złośliwości, a braku wiedzy. Pomyślałem więc, że skoro wiele z naszych „konfliktów” jest wynikiem nieporozumień, trzeba dać opiekunom zwierząt możliwość „uczenia się na cudzych błędach”.

Obecnie Internet jest najpopularniejszym źródłem informacji i daje szansę na dotarcie do szerokiego grona odbiorców. Pisząc posty o tym, co denerwuje „weta”, pokazuję ludziom spoza branży, że my nie jesteśmy maszynami, które obojętnie podchodzą do każdego ludzkiego zachowania. Mam nadzieję także na to, że może chociaż jedna osoba zdobędzie się na chwilę refleksji „o, ja również tak robię. Nie wiedziałem, że z drugiej strony jest to tak odbierane”. Z czasem okazało się, że działa to w dwie strony. Kontakt z moimi czytelnikami pozwala mi na analizę własnych zachowań i poprawę relacji z klientem.

Dla tych, którzy chcieliby poznać „Nie zadzieraj z Weterynarzem” bliżej. Jakie było ogólne założenie prowadzenia bloga przy pierwszym przygotowanym wpisie? Czy coś się w tym zakresie zmieniło lub zmienia?

Łukasz Łebek: „Nie zadzieraj z Weterynarzem” przeszło długą drogę i zmieniło się bardzo. Pierwszy wpis na blogu pojawił się w 2014 roku. Byłem bardzo młodym lekarzem i poza potrzebą pisania nie miałem konkretnego planu na bloga. Zacząłem od wpisów typu „porady dla właścicieli”. Później pojawiły się konkretne historie z codziennej pracy. W międzyczasie cały czas ewoluował mój styl i wpisy stawały się bardziej przemyślane.

W pewnym momencie straciłem zainteresowanie prowadzeniem bloga i w sumie nie miałem zamiaru ciągnąć dalej tego wątku w moim życiu. Okazało się jednak, że całkiem sporo osób mnie czyta – także klientów – i dostawałem sygnały, że fajnie by było, gdybym znów pisał. Poza tym przekonałem się, że łatwiej mi radzić sobie ze stresem wynikający z pracy z żywym człowiekiem, kiedy część tego, co mnie gryzie czy wręcz wkurza, przekuwam w słowa. Blog stał się miejscem, które miało wielkie znaczenie terapeutyczne dla mojej głowy.

W zeszłym roku przeniosłem swoją działalność z googlowskiego bloggera na facebook’owy fanpage. Tu skupiłem się głównie na moich przygodach z klientami. I chyba trafiłem w odpowiednią niszę, bo blog zaczął szybko rosnąć i się rozwijać. No i dalej się zmienia i modyfikuje. Wszędzie piszę, że to „blog osobisty”, jest więc bardzo zależny od mojego nastroju i bieżącej sytuacji w przychodni.

Opowiada Pan w naprawdę wciągający i zabawny sposób, przyznam, że sama jestem Pana fanką i z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Pomysły na nie są kompilacją gabinetowych doświadczeń. Jak często klientom wchodzącym do gabinetu udaje się przekroczy cienką czerwoną linię?

Łukasz Łebek: Bardzo mi miło! Ciekawe, co by na moją pisaninę powiedziała pani z polskiego, która moje zdolności twórcze w liceum oceniała na dostateczny (śmiech).

A co do pytania. Wbrew pozorom większość ludzi jest normalnych i nie jest tak, że każdy, kto wchodzi do gabinetu, robi jakiś numer. Bywa tak, że cały dzień pracuję z troskliwymi i zdyscyplinowanymi właścicielami, by nazajutrz wpaść w przeświadczenie, że wszyscy klienci biorą udział w konkursie pt. „jak bardzo damy radę podnieść wetowi ciśnienie”. I tak naprawdę nie jest ważne, ilu ludzi przekroczy cienką czerwoną linię, a kiedy mi strzeli zawór bezpieczeństwa i kogoś obrażę. Na szczęście coraz lepiej idzie mi zagryzanie zębów i bycie ponad tym.

Są jednak takie zachowania, które zdarzają się nagminnie i obojętnie jak bym się starał, wciąż doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Chyba najszybszym sposobem na wyprowadzenie mnie z równowagi jest dzwonienie na dyżurny telefon w niedzielę o 23.00, że pies od tygodnia ma biegunkę.

Mówi Pan jednak nie tylko o klientach i pacjentach, ostatnio poruszył Pan w jednym z swoich wpisów temat emocji w gabinecie, także tych ze strony lekarza. Czy wydaje się Panu, że powinno się o tym więcej i częściej mówić? Jak Pan uważa, kiedy należy powiedzieć dość, a może liczyć na to, że uda się „wychować” klienta?

Łukasz Łebek: Tak, powinno się o tym mówić cały czas. Musimy przecież dbać o swoje zdrowie psychiczne. Stałe chowanie się za maską profesjonalizmu, moim zdaniem, nie jest rozwiązaniem, które sprawdzi się w dłuższej perspektywie. Nie jesteśmy robotami. Tłumienie emocji nie przyniesie nam pożytku, bo te i tak będą musiały kiedyś gdzieś się uziemić. Mam wrażenie, że jako grupa zawodowa się ich wstydzimy. Staramy się być opanowani i profesjonalni w każdej sytuacji. Ale jak długo tak można? Żebyśmy mogli skutecznie wykonywać naszą pracę, nie możemy wewnątrz trząść się z wściekłości czy bezsilności.

Dlatego uważam, że klienta nie tyle się nie da, co nie warto wychowywać. Przydatne jest natomiast uświadomienie sobie, że nie wszyscy będą nas lubić, a my nie musimy lubić wszystkich. Są tacy klienci, z którymi nie potrafię się dogadać, obojętnie co bym zrobił. Nie jest to ani moja, ani ich wina, tak po prostu się zdarza. W takiej sytuacji, dla dobra swojego, ale również pacjenta, warto sobie odpuścić. Nic na siłę. Hołdowanie zasadzie „nasz klient, nasz pan”, także nie jest dobrą ścieżką. Owszem opiekunowie mają prawo stawiać nam wymagania. Działa to jednak w dwie strony. My też możemy, a wręcz musimy wymagać pracy i zaangażowania od nich. Jeśli współpraca się nie układa, lepiej zasugerować zmianę lekarza, niż toczyć walkę, w której żadna ze stron nic nie zyska.

Poza tym, nasz zawód jest obarczony rzekomo olbrzymim wskaźnikiem samobójstw. Warto dbać o głowę.

Weterynaria w Terenie

Poznaj nasze serwisy