Nowa fala w dermatologii – rozmowa z dr hab. Marcinem Szczepanikiem
Czy miał Pan już szansę pracować z użyciem wideodermatoskopu? Przy okazji jakiego przypadku okazał się on pomocny?
Oczywiście że tak, od wielu lat zajmuję się wprowadzaniem do dermatologii nowych technik diagnostycznych, obecnie moje zainteresowania zwróciły się między innymi w kierunku wideodermatoskopii. Przez ostanie lata pracowałem nad zastosowaniem pomiaru parametrów biofizycznych u zwierząt. Metody te, takie jak: oznaczanie przeznakórkowej utraty wody, uwodnienia naskórka, pomiar odczynu skóry czy natężenia rumienia, są już obecnie powszechnie stosowane w dermatologii weterynaryjnej na całym świecie. Gdy rozpoczynałem badania z zastosowaniem tych metod niecałe 10 lat temu, były to techniki pionierskie i miałem niewątpliwą przyjemność publikowania wyników z tego zakresu jako jeden z pierwszych naukowców na świecie. Podobnie sytuacja będzie miała miejsce przy innych technikach diagnostycznych jak właśnie wideodermatoskopia czy ultrasonografia skóry, przed upowszechnieniem się nowych metod jeszcze długa droga. Z przypadków klinicznych, jakie udało się rozpoznać z zastosowaniem demoskopii, mogę wymienić inwazje świerzbowca drążącego u psa.
Czyli braki sprzętowe działają na niekorzyść małych gabinetów, które chciałyby pracować z nowymi technikami?
Z cała pewnością tak, niestety sprzęt medyczny jest bardzo kosztowny. Dobrej klasy wideodermatoskop umożliwiający ocenę skóry pod dużymi powiększeniami oraz w wysokiej rozdzielczości z zastosowaniem światła spolaryzowanego kosztuje od kilkudziesięciu do nawet kilkuset tysięcy złotych. Na szczęście istnieje również szeroka gama prostszych urządzeń, które w pewnym zakresie mogą być używane do oceny wideodermatoskopowej skóry. Tego typu kompaktowe urządzenia można kupić już w cenie kilku tysięcy złotych, a często oferują znaczne możliwości, pozwalając na uzyskanie niezłej jakości obrazów w kilkudziesięciokrotnym powiększeniu.